piątek, 29 listopada 2013

Nieporozumienie

słowa powtarzane cicho pod pierzyną
przed każdym z nich lękliwe spojrzenia na boki
czy ktoś stoi za drzwiami? usłyszy?
z języka spływały leniwie, niedbale, niechętnie
zabijały suchy czas
były twoją najlepsza rozrywką
słuchałem ich z rozkoszą
dla mnie ukojeniem, pocieszeniem
i codziennie łatwiejsze stawało się wstawanie
a to tylko
tak napisałaś
przyzwyczajenie
nic więcej
chociaż wcześniej wypełniało to co było pod słowem "wszystko"

sobota, 23 listopada 2013

Zawsze przychodzi ten dzień

Miałem iść na bal
nie lubię na bal
zwinięty w kłębek pod łóżkiem
czekałem.
I przyszli, zawsze przychodzą gdy czegoś chcą
tym razem musiałem wyglądać godnie i zachowywać się jak reszta rodziny
i jacyś znajomi
nie wiem tak naprawdę kto dokładnie, nie wytłumaczono mi czego będę świadkiem
chyba wesela, ponieważ ma być tort
albo stypa, wspominali o czarnych krawatach
dzisiaj jestem dzieckiem, nie znam się na celebrowaniu żywych i zmarłych, dla mnie wszyscy są obcy
no trudno
udało im się mnie ubrać
dość nieporadnie to wyglądało, a po wszystkim powiedziałem, że muszę jeszcze umyć włosy
to rozbierają mnie na szybko
mam pięć minut w łazience
i nie patrzeć w lustro
samochód zadbany jak nigdy
mama uśmiecha się szeroko, ale kąciki ust fałszują przekaz
a wczoraj tak krzyczała
tata nieobecny, siostra obojętna.
Jednak kościół, to o niczym jeszcze nie świadczy
przekonamy się w środku, dużo bieli, czysto, ślub
Ceremonia była długa i nudna
całowali się pod czujnym okiem rodziców, znajomych i chyba Boga (o ile nie poszedł sobie zaraz po ważnych słowach)
kwiaty rzucane na młodych (jednak jest też smutno, podeptane listka)
na sali jest przyjemnie, ciepło, mnóstwo jedzenia, chyba nawet za dużo
wynoszą jedną tacę i na jej miejscu pojawia się druga
trochę ze wstydem przyznam, że kolejnej nocy miałem okropny koszmar

KOSZMAR
zarysy ludzkich postaci, rozchichotanych, szczerzących zęby, upiornych
zbyt zmęczeni by tańczyć, obracają się w miejscu, wirują
rozpryskują kapki śliny
wygłodniałe spojrzenia kierują na
OGROMNEGO świniaka wepchniętego przez kelnerów do sali
fajerwerki wbite w tyłek
wszyscy przyklaskują, cieszą się szaleńczo
klaszczą w moim kierunku, muszę zjeść kawałek mięsa
niewidzialna siła spycha mnie ku temu obrzydliwemu potworowi
po chwili z moich ust wycieka gęsta ślina, połykam bez opamiętania krwiste kawałki
cieszą się, wirują, przytakują
aż zawyłem
głośno, przedzierając się przez tłum, wybiegłem z lokalu, ukryłem się w krzakach
tam również wyłem
PO KOSZMARZE

goście na sali przycichli, kelnerzy odpowiadali z niechęcią
ta w bieli gdzieś zniknęła
zasnąłem na krzesełku
mama zaniosła mnie do samochodu
wracamy do domu
zbyt znużeni by rozmawiać
ludzie byli tacy piękni, chcieli się bawić
rano rozkoszowałem się skradzionym plackiem
w kieszeni znalazłem kilka szarych liści

środa, 6 listopada 2013

Nie wszystko jest poezją

nauka nie jest poezją
rozkaz nie jest poezją
spotkania nie są poezją
samotność jest poezją

nie zawsze możesz być poezją
rano nigdy nie jesteś poezją
przed telefonem nie jesteś poezją
po wiadomości jesteś poezją

w trakcie stosunku jesteśmy poezją
w smutku czasami jest się poezją
w przeszłości będziesz poezją
w tym rytmie chcę być poezją